sobota, 10 lutego 2018

Recenzja filmu mother! reżyserii Darren Aronofsky

mother! (Darren Aronofsky)




Kolejny ciężki film. 


Chyba lubię ciężkie, absorbujące umysł i działające na emocje filmy.

W zasadzie chyba taki właśnie powinien być film.



Do tej pory inny film tego samego reżysera jaki widziałam i który również zrobił na mnie wrażenie to „Czarny Łabędź”.


W trybie nader szybkim pochłonęłam też wszystkie sezony „Czarnego lustra”, co może nie jest czymś niemożliwym biorąc pod uwagę, że średnio na sezon przypada 5 odcinków. I w zasadzie każdy odcinek odcisnął w pewnym stopniu swoje piętno w mojej głowie.


Albo mam zbyt nudne życie albo wyjątkowo zawiłą psychikę albo nie wiem.



Wiem tylko, że strasznie mnie ciągnie do trudnych tematów, a jeszcze bardziej do ich surrealistycznego przedstawiania. Może w mother! nie dostrzeżesz sztuki na miarę największego surrealisty Dalego, ale ilość symboli i metafor przedstawionych w totalnym natłoku zdarzeń nie do zaakceptowania dla przeciętnego człowieka wymaga dużego skupienia, czasu po seansie lub ponownego obejrzenia.



Po raz kolejny staje przede mną wizja poświęcenia czasu i przeczytania w skupieniu Biblii. To by było moje trzecie podejście do tematu. W końcu chrześcijaństwo to jedna z większych religii na świecie, która z pewnością zasługuje na zgłębienie. W mother! zetkniemy się nie tylko z wiarą, ale i z wartościami, etyką, moralnością…

Osobiście przez większość filmu odczuwałam ból i niezrozumienie głównej bohaterki. Kobiety, która poświęca siebie dla dobra i sukcesu swojego mężczyzny. Dla  której jej szczęściem było szczęście drugiej osoby, która mówiąc bez ogródek miała to głęboko w dupie, choć pozornie okazywała miłość.


Boli jak cholera! 


Cierpiała, a jednak nie potrafiła odejść. Do zakończenia swojego bólu i cierpienia, którego czara przelała się pod koniec filmu, została zmuszona największym z możliwych cierpień w życiu każdego człowieka. Nie będę zdradzać, bo być może ten film jest jeszcze przed Tobą.  I jeszcze na samym końcu zobaczymy, a raczej usłyszymy, że całe poświęcenie to za mało. Że jest jeszcze coś, co można odebrać i co zostało odebrane...

Jak dla mnie to już był szczyt. Choć tych szczytów nie do akceptacji było w filmie wiele. Za wiele.

Choć pięknie pokazuje też jak w imię miłości można się zatracić z jednej strony a z drugiej jak można kogoś zakochanego wykorzystać od cna, nie pozostawiając nic. Totalnie nic.


O tym filmie mówi się, że jest tak samo genialny jak i popieprzony. 


Moim zdaniem z pewnością jest trudny w odbiorze. Jeśli liczysz na lekki, odprężający seans, to ten film Ci tego nie da. Wymaga wiedzy, myślenia, rozumienia, abstrakcyjnego spojrzenia. To coś idealnego dla miłośników sztuki.

Z pewnością w miarę możliwości czasowych zobaczę kolejne filmy tego reżysera, bo mam wrażenie, że dziś jest coraz mniej dobrych i wartościowych filmów z przesłaniem, czego współczesny świat potrzebuje, choć wcale o tym nie wie.

A co Ty sądzisz o dziełach Darren Aronofsky?


Inne filmy w podobnym klimacie:






Zapraszamy też na nas FANPAGE oraz konto na INSTAGRAMIE!

2 komentarze:

  1. Ale mi "recenzja"! Jak przystało na "prawdziwą" miłośniczkę sztuki :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale mi "komentarz"! Jak przystało na "prawdziwego" anonima :)))

      Usuń