wtorek, 5 grudnia 2017

Czy warto iść na Zabicie Świętego Jelenia do kina?

Ostatni raz w kinie byłam w grudniu 2014 roku. 

Bardzo dawno temu... Wtedy jeszcze mieszkaliśmy w Łodzi i byłam w ostatnim miesiącu ciąży.

W ostatni weekend dziadkowie zrobili nam niespodziankę i zabrali młodą do siebie. 


Jakoś się tak złożyło, że Łukasz przesłał mi trailer do filmu i na nasze szczęście, bo trailer nas zaintrygował, dowiedzieliśmy się, że 01 grudnia film wchodził na ekrany polskich kin!




Jakie szczęście!

Zatem nie wdrażając się głębiej w sam film, czym prędzej zabookowaliśmy sobie miejsca na podwójnej kanapie w kinie Helios w Posnani.

Nie muszę dodawać, że zawsze kiedy tylko mała ma opiekę, staramy się nadgonić wszystko i tak też online było nas mniej, ale za to salon już w świątecznym klimacie ;) I jeszcze czas na włosy w końcu znalazłam, bo ostatni raz u fryzjera byłam w czerwcu tego roku!

Do sedna czyli do filmu.



Nie znałam wcześniej reżysera - Yorgos Lanthimos. Poczytałam co nieco o nim już po filmie. Wiedziałam tylko, że jest Grekiem i że wcześniej stworzył "Lobstera" czyli "Homara". Niestety tego filmu jeszcze nie widziałam, ale może w końcu uda nam się go zobaczyć.

Także pojęcie o samym filmie i reżyserze, a tym samym specyfice filmu mieliśmy ZEROWE.

Wiedzieliśmy tylko, że idziemy na horror psychologiczny.

W kinie Helios w Posnani byliśmy też pierwszy raz i jest tam na prawdę nie tylko pięknie, nowocześnie ale i przede wszystkim MEGA WYGODNIE!


A teraz FILM - Zabicie Świętego Jelenia 




Muzyka zdecydowanie odgrywa ważną rolę. Nadaje klimat i wciąga swoim ciężarem zarówno do filmu jak i "emocji" postaci.

Trudno od początku zrozumieć pewne kwestie. Od razu zostajemy wrzuceni w sam środek życia rodziny lekarzy i ich dzieci oraz pewnego nastolatka. Akcja się toczy. Choć wlecze, choć nie za wiele rozumiemy, to się toczy. Z boku obserwujemy ich życie, niewiele rozumiejąc.



Słowo EMOCJE specjalnie zostało wzięte w cudzysłów, ponieważ o emocjach w życiu postaci na prawdę trudno mówić. Dużo łatwiej można byłoby powiedzieć, że są wyrzuci z emocji. Puści. 

To dziwi. 
Razi w oczy.

Zwłaszcza jak obserwujemy stosunki w rodzinie. 

Człowiek zaczyna się zastanawiać czy takie życie jest realne. Czy są takie rodziny...

Nagle obserwujemy zwrot akcji - nagłe przyspieszenie!!!



Pojawiają się emocje, z którymi trudno jest naszym bohaterom lekarzom sobie poradzić. Za wszelką cenę chcą, by było jak dawniej. Nie chcą odczuwać złości, niepewności, utraty gruntu pod nogami, dyskomfortu. Zaczyna ich to przerastać. A zwłaszcza głowę rodziny czyli Stevena (Colin Farrell).

Pojawia się obłęd.

I kończy się tak jak musiał się skończyć. Choć gdzieś tam w głębi serca widziałam inne zakończenie, to jednak greckie tragedie zawsze są greckimi tragediami...


Nie chcę wdawać się w szczegóły, by popsuć Wam sam film.


Chcę zwrócić uwagę, że nie jest to film na raz. 
Nie jest to zwykły, luźny film, na jaki chodzi się, by odpocząć, zrelaksować.
Nie jest to też typowy horror, by się jakoś specjalnie bać.

Z pewnością jest CIĘŻKI. Sami wychodząc z sali byliśmy zniesmaczeni. Trochę nawet zawiedzeni. Ale nie dlatego, że film jest stratą czasu. Nic nie wart.

My nie zrozumieliśmy.

Są pewne gatunki filmów, które są sztuką. 



Grecką sztuką, mającą na celu przekazanie pewnych emocji odbiorcy, aby ten poczuł ich siłę. Aby mógł przeżyć owe katharsis czyli oczyszczenie, jakie dawały sztuki w starożytnej Grecji.

Ten film nie ma na celu przedstawienia czegoś konkretnego. Poprzez przedstawienie pewnego greckiego mitu w wersji współczesnej reżyser chce dostarczyć nam przeróżnych EMOCJI bez ich oceniania.

Po prostu chce, byśmy CZULI. 



A czucie jest nam potrzebne, bo dziś jest go coraz mniej, a tego typu filmy czy sztuki pozwalają nam na pełne odczuwanie różnych emocji, do których na co dzień możemy nie mieć dostępu przez nieustanny wir pracy i obowiązków.

Poza tym chcemy odczuwać tylko te dobre emocje, chowając daleko za naszą wewnętrzną kurtyną te złe. 

A Yorgos Lanthimos wraz z aktorami rewelacyjnie pcha nas w kierunku odsłonięcia naszej kurtyny i odczuwania trudnych i upierdliwych dla nas emocji.



Jeszcze tylko kilka słów odnośnie gry aktorskiej.


Moim zdaniem każdy fenomenalnie zagrał swoją rolę. Muzyka i ich gra doskonale ze sobą współgrały, naturalnie pozwalając nam nie tyle na zrozumienie, co właśnie na odczuwanie. Mistrzostwo!

Czy warto iść do kina na Zabicie Świętego Jelenia?



To zależy.

Jeśli szukasz czegoś lekkiego, śmiesznego, wybitnie strasznego czy ogólnie jeżeli masz jakiekolwiek oczekiwania względem filmu - nie idź.  
Bo się zawiedziesz!

Ale jeżeli chcesz czuć, przeżyć katharsis i doświadczyć czegoś nowego - warto zarezerwować sobie miejsce na najbliższy seans.



Ciekawi jesteśmy jakie są Wasze wrażenia po obejrzeniu tego filmu :)
Koniecznie dajcie znać w komentarzach!



Inne filmy w podobnym klimacie:




Zapraszamy też na nas FANPAGE oraz konto na INSTAGRAMIE!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz